uKasienie
8/02/2015Pomyślałam że pora trochę uKasić ten blog, trochę więcej o mnie, trochę więcej codzienności i zwykłych chwil. Tak, żeby za kilka lat, czytając te notki, można było zobaczyć nie tylko co jadłam, ale w ogóle co u mnie. Chciałabym też poznać bliżej was, nie tylko poprzez komentarze na naszym profilu na fb, ale i tutaj. Zobaczymy co z tego wyniknie:)
na babskim pitu pitu ostatnio można było przeczytać kilka słów o tym co lubię i jakie mam dziwne zwyczaje jak picie herbaty z łyżeczką, nie łączenie słodkiego ze słonym itd.
Ostatnio kilka razy musiałam wymienić co lubię, czego nie, pomyślałam też o różnych "zboczeniach" i tak mnie natchnęło że chętnie też poznam wasze:)
Poza wspomnianym piciem herbaty z łyżeczką (tak wiem, to straszne, ale bez łyżeczki już nie smakuje tak samo), mam jeszcze trochę swoich zboczeń kulinarnych. Ale zacznijmy od wrogów:)
Moim wrogiem nr 1 są rodzynki i nie ma że dobre. Założenie rodzynek jest idiotyczne, taki małe wysuszone coś, smak jest dziwny, a umieszczanie ich w pysznym, kremowym serniku to po prostu zbrodnia. Trzymam się tego od dziecka;)
Zaraz za rodzynkami biegnie kasza gryczana i kompot z suszu, żeby było zabawnie i kasza i kompot pachną dla mnie dokładnie tak samo - kurzem. Moja mama uwielbia kaszę gryczaną, czasy gdy mieszkałam z rodzicami to była prawdziwa kulinarna tragedia, nie dość że tata czasami smażył wątróbkę (o losie!) to jeszcze mama gotowała kaszę gryczaną. Myślę że to przez tą mamusiową kaszę zmusiłam Kubę do wspólnego zamieszkania i ucieczki przed zapachem gotującej się kaszy gryczanej;)
Moją największą miłością są makarony, ku rozpaczy mojego męża mogę je jeść we wszystkich postaciach, również "suchej", tzn same kluchy;) ewentualnie z oliwą i czosnkiem. Dla Kuby to za mało, on woli dużo sosu. Zapytałam go przed chwilą co dziwnego (w jego pojęciu) jem, od razu było "makaron bez niczego!". Tak czy inaczej, miłość do makaronu jest normalna, większość z nas kocha makarony, nie oszukujmy się;)
Miłością mniej normalną jest surowy makaron i ciasto na kopytka i ciasto na cokolwiek, surowe ciasto jest u mnie hitem, mimo że przez lata babcia mówiła "nie jedz, będzie cię brzuch bolał" to wiedziałam lepiej i jak na razie nie boli!;) oczywiście jem je w rozsądnych ilościach. Mam też wspólnika w zbrodni, nasz kot Ryszard też uwielbia surowe ciasto, kradnie mi kluski zanim zdążą wyjść z maszynki do makaronu. Potem biega z taką długą kluchą po całym mieszkaniu, żeby na koniec ją zjeść:)
Bardziej od gotowanych czy odsmażanych pierogów lubię zimne pierogi z lodówki, tak samo kopytka. Jem całą miskę zimnych, ale nie wszystkie na raz, po każde jedno "kopytko" idę do lodówki, wyjmuję, zjadam w drodze na kanapę, siadam, za chwilę wstaje, idę po kolejne i tak w kółko. W sumie to bardziej ćwiczenia niż jedzenie;)
Czasami robię sobie kanapki ze wszystkim, tylko nie z chlebem czyli np. pomidor, zawinięty w sałatę i żółty ser, ale bez podstawy z chleba. W czasach kryzysu i pustej lodówki jest to też wspominany ostatnio na fb plasterek sera polany ketchupem. Po latach takich działań, przyznam szczerze, większość wydaje mi się normalna. Jak to wszystko wygląda u was?
Na koniec mam dla was mój lipiec w zdjęciach, mam plan robić tak co miesiąc:)
2 komentarze
Kanapka z musztardą i ketchupem, mleko w proszku rozrobione z odrobiną wody z łyżeczką kakao...to tak na szybko ;)
OdpowiedzUsuńPS. A próbowałaś gryczankę nieprażoną? :)
ooo mleko w proszku, nie nie mleko, śmietanka do kawy w proszku! wyjadałam to w latach 90 ze słoika, łyżkami:D
Usuńgryczana w nazwie i ja już dziękuję;)